Tag Archive : przetargi

W 2009 roku udzielając wywiadu Gazecie zwróciłem uwagę na fakt, że:

– Patologiczne są przetargi, w których wykonawca systemu sam sobie robi analizę wymagań. Z całym szacunkiem, nie widziałem jeszcze wykonawcy, który by w takiej analizie napisał: “niniejszym stwierdzam, że moje rozwiązanie się tu nie nadaje”. Słyszałem za to: “ukręcimy łeb każdemu przetargowi, który ma oddzieloną specyfikację wymagań od wykonania na dwa przetargi” (na szczęście coraz rzadziej się to udaje). Powód był prosty – firmy się obawiały, że mniej zarobią. (Wymiećmy spod kołdry brudy informatyzacji).

Świeży przykład. W pewnym przetargu wymagania opisane całkiem przyzwoicie w Załączniku nr 3 (znowu jednak nie znamy autora tej dokumentacji, Przetarg na utworzenie Systemu Konsultacji On-Line prowadzone w trybie przetargu nieograniczonego). Jednak znowu mamy przetarg, w którym dostawca oprogramowania ma w zakresie także:

Wykonanie pełnej specyfikacji funkcjonalnej Systemu wraz z całościowym projektem graficznym oraz Harmonogramem realizacji projektu zawierającym przewidywane zaangażowanie osób.

Zamawiający narzuca w przetargu rozwiązanie oparte o [[CMS Drupal]], moja wątpliwość brzmi: a skąd wiadomo, że Drupal skoro nie ma jeszcze analizy wymagań? Te wątpliwość zgłosił także jeden z oferentów:

“Pytanie 5 Pkt 2.2 ? Z jakich względów rozwiązanie ma być oparte na systemie Drupal? Czy może być zastosowane rozwiązanie równoważne (np. Joomla)?

Odpowiedź Zamawiającego Portal WWW powinien być dostępny w systemie Drupal, ze względu na to że Ministerstwo Gospodarki korzysta z tego rozwiązania portalowego na swojej stronie internetowej. www.mg.gov.pl. W związku z tym są już przeszkoleni odpowiednio pracownicy do zarządzania i wprowadzania modyfikacji używając tego narzędzia portalowego. Tylko w momencie udowodnienia ograniczeń programistycznych systemu Drupal uniemożliwiających wykonanie pełnej funkcjonalności portalu WWW Zamawiający dopuszcza utworzenie silnika portalu w oparciu o inne rozwiązanie opensourcowe z zastrzeżeniem że musi również powstać wtyczka do portalu Drupal oparta na utworzonym API która by umożliwiła korzystanie z funkcjonalności systemu.” (http://bip.mg.gov.pl/files/Odpowiedz_0.pdf)

Czyli znowu, jak się okaże w toku projektu, że Drupal nie, to projekt czeka zmiana zakresu (podniesienie kosztu), ciekawe tylko na czyj koszt odbędzie się ta zmiana … popatrzymy… dlaczego najkosztowniejsza metoda odkrywania wymagań: rozpoznanie bojem, jest tak popularna w administracji (zresztą nie tylko) i preferowana przez wielu dostawców ? Bo kosztowna?

Mamy 12.04.2012, ukazuje się w Gazecie Prawnej badanie:

Naukowcy z Instytutu Informatyki Politechniki Wrocławskiej przyjrzeli się bliżej 80 inwestycjom, które uruchomiono w połowie 2010 roku. I porównali ze sobą ich wyniki. Okazało się, że są ogromne dysproporcje między urzędami a firmami. Dysproporcje niestety na niekorzyść projektów publicznych, które kończą się sukcesem dwukrotnie rzadziej niż analogiczne z sektora prywatnego. A do tego niestety ponad połowa z nich kończy się klapą. […] mamy niestety wysyp projektów spektakularnych, o ogromnych budżetach i zapowiadanych jako rewolucyjne, ale o znikomej funkcjonalności. Wystarczy wymienić ePUAP, CEPiK, systemy do obsługi elektronicznego obiegu dokumentów w urzędach. Albo wdrażany przez kilkanaście lat system do rozliczania podatków Poltax, który choć ostatecznie zakończony zgodnie ze specyfikacją, okazał się całkowicie nieprzydatny. (Informatyzacja administracji totalną klęską – Biznes i prawo gospodarcze – Gazeta Prawna – Partner pracodawcy, narzędzie specjalisty).

Cóż, dziwnym trafem projekty o porównywalnej funkcjonalności są niejednokrotnie w administracji znacznie kosztowniejsze niż w sektorze prywatny. Kilka lat temu gdy jeszcze miałem ambicje “startować”  w przetargach dowiadywałem się, że moja “oferta rażąco niska w stosunku do pozostałych”. Zawsze wydawało mi się, że dość wysokie stawki a tu proszę. Ale chyba jest wyjasnienie:

Przetarg na platformę medyczną P1 trzeba unieważnić ? twierdzą eksperci. Zarzuty o zmowę cenową przy przetargu na informatyzację służby zdrowia są bardzo poważne. (za  Fatalny błąd przy informatyzacji słuzby zdrowia: przetargi do kasacji).

O zmowach cenowych (zawyżanie cen) “tylko słyszałem”…  ale chyba i to, jak widać, jest nie tylko plotką. Jakimś cudem jak tylko coś jest za “państwowe pieniądze” natychmiast staje się “bardzo kosztowne”…

Kolejny przykład:

Agenci katowickiego CBA zatrzymali dwoje pracowników PKP, którzy mieli brać łapówki podczas informatyzacji kolei na Śląsku. Razem z nimi zatrzymano prezesa jednej z globalnych firm informatycznych, który miał im wręczać pieniądze. (Akcja CBA na kolei. Trzy osoby zatrzymane).

Zaczynam się zastanawiać czy którykolwiek z “wielkich projektów informatycznych dla administracji państwowej” został zrealizowany “uczciwie”…

Ciekawy jestem, kiedy i czy w ogóle nowy minister od informatyzacji zareaguje, jak na razie robotę ma CBA… Ciekawsze moim zdaniem jest co innego: już następuje na rynku podział na firmy permanentnie startujące w przetargach, dla których administracja to główne źródło przychodu oraz pozostałe.  Te dwa rynki coraz bardziej stają się “odrębnymi rynkami”. Nie raz słyszę: “nie starujemy w przetargach bo są poustawiane” mamy klientów i bez tego. Na tle tego z jakichś powodów te pierwsze firmy – specjalizujące się w administracji państwowej – mają bardzo mało klientów poza nią…

“Przypadków” nie ma końca:

ceny zamawianych systemów informatycznych były wielokrotnie zawyżane w stosunku do ich rzeczywistej wartości. Specyfikacje warunków zamówienia były tak formułowane, że ich wymagania mogło spełnić zaledwie kilka firm. Najczęściej chodziło o wymóg posiadania określonych certyfikatów wystawianych przez globalne koncerny informatyczne. Innym sposobem było wpisanie do warunków zamówienia wymogu posiadania doświadczenia w realizacji wielkich systemów informatycznych. Ponadto umowy były tak konstruowane, by uzależnić odbiorców tak, aby nie mogli zamawiać w przyszłości sprzętu i oprogramowania u innych dostawców. Firmy nie przekazywały bowiem tzw. kluczy oraz praw autorskich do oprogramowania. (za  Miliardy utopione w infoaferze | rp.pl).

W swojej praktyce od lat, na forach dyskusyjnych, w kuluarach konferencji, wszyscy jednym głosem powtarzają: przetargi  to patologia, przetargi ogłaszane są po ustaleniu tego kto ma je wygrywać… Nie chcę uogólniać, bo zdarza mi się opracowywać Opis Przedmiotu Zamówienia nie wiedząc kto wygra, bywa, że jestem angażowany do tego, a głównym celem jest (cytuje jednego z urzędników): “nie chcemy zostać oszukani przez dostawcę bo z firmą, która wygra przetarg MUSIMY zawrzeć umowę”. Tak więc nie uogólniajmy, ale…

Wśród wielu zapewne, mamy dwa kluczowe sposoby na przetargi: ustawić go, tu wymagany jest udział ogłaszającego lub zamiast ustawiać (to jest trudne i kosztowne a korupcja jest fe) mieć dobrego prawnika i szukać luki w ogłoszeniu pozwalającej złożyć najkorzystniejszą ofertę i wygrać, potem prawnicy postarają się, żeby “odbić sobie” później.

Nie będę się tu rozpisywał o ustawianiu przetargów, mimo, że co jakiś czas dostaje od firm IT propozycje opracowania specyfikacji “pod dostawcę” jako “niezależny analityk”. Coraz rzadziej, bo napisałem w końcu na swojej stronie, że:

nie przyjmuję zleceń na analizy, których wynik jest z góry ustalony i narzucany przez zleceniodawcę, firmom IT tak oszukującym swoich klientów z góry dziękuję.

Zapewne świata tym nie zmienię, ale to troszkę jak z wypluwaniem gumy do żucia na ulicę: ja nie tego nie robię, ale nie liczę na to, że moje postępowanie spowoduje nagłe oczyszczenie ulic i chodników, po prostu jak ktokolwiek powie, czy nawet pomyśli “znowu jakiś palant wypluł tu gumę” to na pewno nie pomyśli o mnie.

 

Swego czasu przewalała się w środowisku IT fala głosów za “certyfikacją zawodu informatyka”. Po pierwsze pojawił się kłopot z definicją kim jest ów “informatyk”, po drugie pojawił się kłopot z wykazaniem korzyści dla ogółu klientów, bo korzyść dla środowiska “informatyków” (co by to słowo nie miało tu oznaczać) jest prosta: ograniczenie dostępu do zawodu lub do kontraktów. Obserwujemy to bo i tak mamy certyfikaty na popularne urządzenia sieciowe, platformy systemowe, metodyki zarządzania projektami itp. Zalety w rodzaju “podniesie się jakość usług” do mnie, i nie tylko do mnie, nie przemawiają. Nie wierzy w to nikt, kto ma w praktyce do czynienia z “certyfikowanymi” specjalnościami i specjalistami.

Certyfikat (czyli po prostu zdany test) to nic innego jak “wiem jak to robić” co nie ma nic wspólnego z “umiem to zrobić”.  Każdy (prawie) wie jak się biega, jak się robi zdjęcia, jak się śpiewa, wie (w końcu uczą tego w szkole podstawowej i średniej) jak się pisze książki i wiersze, wie …. większość z nas wie jak się robi większość tego co mamy wokół siebie, czy jednak potrafimy? Czy książka kucharska i jej znajomość uczyniła z kogokolwiek nawet dobrego kucharza?

Certyfikaty itp. to w większości przypadków żadna gwarancja a nie raz wręcz odwrotnie. Na potwierdzenie tego np. poniższy cytat:

Otwarcie niektórych zawodów regulowanych, tam gdzie jest to uzasadnione, pozytywnie wpłynie na rynek pracy. Pracownicy będę mieli większe szanse na zatrudnienie w zawodach do tej pory dla nich niedostępnych. Firmy zaś będą same decydować o wyborze pracowników na dane stanowisko i nie będą skazane na korzystanie z ograniczonej liczby osób, co nie zawsze wiąże się z gwarancją profesjonalnej wiedzy czy wysokiej jakości usług ? uważa PKPP Lewiatan. (za Ustawa deregulacyjna – korzyści dla firm i więcej miejsc pracy | rp.pl).

 

Po drugie, mam wrażenie, że certyfikaty służą głównie do ustawiania np. przetargów. Wystarczy wpisać w SIWZ/OPZ jakieś kuriozalne zestawy certyfikatów i umiejętności, by wyeliminować jak nie wszystkich to przytłaczającą większość konkurentów (przykład z ubiegłego roku). Wiedzą o tym także doskonale firmy certyfikujące oraz te którym udało się wypromować i zastrzec prawa do swoich metodyk, norm czy standardów branżowych. Tu pobieranie haraczy to dla odmiany polega na wydawaniu tych certyfikatów, których koszt idzie w tysiące złotych. Osobiście ignoruję ten rynek, szczególnie, że wiele moich projektów, to naprawianie po tych, którzy mają certyfikaty. Ja nie mam żadnego, po prostu od lat stale uczę się i zdobywam doświadczenie. Owszem, posiadanie certyfikatu nie znaczy nic złego, ale niczego nie gwarantuje.

Jeżeli do tego dodamy celowe działania samych zamawiających, to mamy obecną sytuację, w której większość (a może wszyscy) uczciwych dostawców, nie chcących płacić haraczy zamawiającemu (urzędnicy) dawno zrezygnowało z udziału takich szopkach:

Proceder zawyżania przez urzędników cen w kontraktach informatycznych miał charakter powszechny, alarmuje “Rzeczpospolita”.

Według tej gazety można już mówić o trwałym systemie korupcyjnym w administracji państwowej. W zamian za gwarancje pracy i korzyści materialne pracownicy największych instytucji publicznych włącznie z MSWiA, ZUS, policją i strażą pożarną podpisywali z firmami kontrakty na niebotyczne sumy, z aneksami uniemożliwiającymi w praktyce ich zerwanie.

Sprawą zajmują się CBA i prokuratura, a jej finałem może być postawienie zarzutów nawet najważniejszym urzędnikom – ustaliła “Rz”. Budżet w ciągu ostatnich kilku lat mógł stracić nawet do 10 proc. wartości publicznych zamówień informatycznych wartych w ostatnich latach kilkadziesiąt miliardów złotych. Co gorsza, Polska może być teraz zmuszona do zwrotu Unii pieniędzy otrzymanych na informatyzację.

Mechanizm nadużyć został wypracowany w pierwszej połowie lat 90. Najjaskrawszym ujawnionym do tej pory przykładem nadużyć była informatyzacja ZUS. Szef MSW Jacek Cichocki i Paweł Wojtunik, szef CBA, są zgodni: mamy do czynienia z największą aferą korupcyjną w administracji publicznej. (za Budżet zapłaci za infoaferę. wnp.pl | Informatyka. Informatyka dla przemysłu.).

 

W efekcie Państwo (administracja) osiągnęło coś dokładnie odwrotnego niż (zakładam) chciało osiągnąć: blisko 100% negatywnej selekcji dostawców. W zasadzie wszędzie gdzie pojawiają się publiczne, a jak wielu uważa “niczyje”, pieniądze mamy patologie:

Przy dzieleniu unijnych dotacji w Małopolsce może dojść do ogromnych nadużyć. A wszystko dlatego, że na listach ekspertów, którzy będą oceniać wnioski o dofinansowanie, jest wiele osób zawodowo zajmujących się pisaniem tych wniosków – ostrzega “Dziennik Polski”. (za Patologia przy dzieleniu unijnych dotacji).

Bruksela chce, by Polska przeprowadziła audyt i wdrożyła system kontroli wykorzystania przez prywatnych beneficjentów zaliczek na poczet realizacji projektów dotyczących nowych technologii. Zażądała także pełnego raportu CBA i NIK w sprawie podejrzeń o korupcję przy realizacji 5 projektów zamówionych przez Ministerstwo Zdrowia i MSW. Dzięki nim nasza administracja będzie mogła w większym zakresie świadczyć usługi przez internet (tzw. e-government). Z tego powodu ministerstwo wstrzymało wysłanie do Brukseli wniosków o certyfikację o łącznej wartości 1,2 mld zł.

Jeśli do końca maja polskie władze nie prześlą żądanych przez Komisję Europejską wyjaśnień odzyskanie 312 mln euro dotacji będzie jeszcze trudniejsze. (za Resort nie przekonał Brukseli. Nie będzie milionów dla firm?).

Dla mnie cały system z Prawem Zamówień Publicznych na czele jest patologiczny. Osobiście jestem orędownikiem tezy Seneki Młodszego: “czego nie zabrania prawo zabrania wstyd”. Dlatego jestem gorącym zwolennikiem dostępu do informacji publicznej oraz prawu nakazującemu publikowanie wszystkiego, wraz z autorami (firma i osoba), co powstaje za publiczne pieniądze.

Są wyjątki, owszem i chwała im za to  ale to,  jak już wyżej napisałem, jak z tą gumą do żucia na chodniku…